wtorek, 4 listopada 2014

"Szczelina Jeleniogórska "....nielegały i legały.



Tak sobie dzisiaj siedziałem i przeglądałem stare szpargały, w tych ogólnie dostępnych szpargałach napisano:

" W grudniu 2007 roku w Paryżu prezes Fundacji im. Jakuba hr. Potockiego prof. Alfred Jerzy Meissner razem z księgową otworzyli skrytkę bankową, w której od lat przechowywane są pamiątki po fundatorze. Nie wiedzieli, co w niej znajdą. Musieli tę skrytkę otworzyć, bo zażądały tego włoskie władze Banku Pekao SA, w którego francuskim oddziale skrytka się mieściła.

Po otwarciu nie wierzyli własnym oczom. W skrytce leżały skarby ogromnej wartości, co nie budziło wątpliwości nawet laika, m.in. bezcenne jajko Fabergé. Przedmiot, który na aukcjach sprzedawany jest za miliony dolarów. Ale to tylko cząstka skarbca. Była też sowa Fabergé ze srebra patynowanego, srebra pamiętające epokę carycy Katarzyny II – większość pamiątek pochodzi właśnie z XVIII wieku.

Po przewiezieniu ich kilka miesięcy później do Polski wyceny dokonali rzeczoznawcy. Potwierdzili, że skarby są unikatowe i wprost bezcenne.

Prezes fundacji Meissner za radą ekspertów zdecydował, by skarbów nie ubezpieczać, bo są tak cenne, że tym sposobem mogliby się o nich dowiedzieć potencjalni rabusie.
Jednak odnalezienie pamiątek po hrabim Potockim i przywiezienie ich do Polski ściągnęło kłopoty. Nagle tym, co się dzieje w prywatnej fundacji, zaczyna się bardzo interesować Ministerstwo Zdrowia. 


A przecież to tylko jedna z 2689 prywatnych fundacji kontrolowanych przez ten resort.

 Zgodnie z wolą fundatora, polskiego arystokraty Potockiego  mieszkającego na przełomie XIX i XX wieku we Francji, Fundacja im. Jakuba hr. Potockiego, ma służyć polskim lekarzom. Konkretnie ma opłacać wyjazdy i szkolenia specjalistów od chorób płuc i nowotworów. Robi to od lat, finansując rocznie stypendia około 100-150 lekarzy.


Prof. Meissner kieruje fundacją od 2001 roku. Przez lata harmonijnie współpracował z członkami siedmioosobowej rady fundacji, w skład której wchodzą tuzy polskiej medycyny.

Wszystko zmieniło się w 2009 roku. Jesienią, po powrocie profesora Meissnera z urlopu, zastępujący go członkowie rady, profesorowie Kazimierz Roszkowski-Śliż i Edward Towpik, zażądali natychmiastowego zwołania rady. Miałaby ona zająć się wykrytymi przez nich nieprawidłowościami. W czasie urlopu prezesa obaj profesorowie – po raz pierwszy  dokładnie  mieli możliwość zapoznania się z wartością pamiątek po hrabim Potockim.

 Prof. Meissner próbował się dowiedzieć, o jakie zarzuty chodzi – wszak sytuacja finansowa fundacji była bardzo dobra, na koncie było sporo pieniędzy. 
Wtedy w sukurs obu profesorom przyszło Ministerstwo Zdrowia, popierając ich żądanie. Okazało się, że rzekome nieprawidłowości dotyczą nadmiernych wydatków na remont i wyposażenie siedziby fundacji, niesłusznej rzekomo nagany udzielonej głównej księgowej (m.in. za wykorzystywanie wyjazdów służbowych do celów prywatnych), a także wpłaty 70 tys. zł z konta fundacji do skrytki bankowej.

W  piśmie do Meissnera resort zdrowia wyraźnie opowiedział się po stronie profesorów Roszkowskiego i Towpika. Powtórzył zarzuty i poparł postulat zwołania rady. 

Zajmujący się sprawą wiceminister zdrowia Cezary Rzemek nie odpowiedział  na odpierające zarzuty pismo prof. Meissnera ani na jego prośby o spotkanie, którego nie chcieli też profesorowie
Roszkowski i Towpik.


 Prof. Meissner zwołał w końcu posiedzenie rady na 26 marca 2010 roku. Jednak ani obaj profesorowie, ani przedstawiciel resortu zdrowia się nie pojawili. 

Zaś w czerwcu, na dzień przed planowanym kolejnym posiedzeniem rady, przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia dostarczył Meissnerowi pismo informujące, że minister Ewa Kopacz odwołała go w trybie nagłym ze stanowiska, mimo że nie miała jednoznacznych podstaw prawnych.

Według ustawy o fundacjach minister co prawda powołuje prezesa, ale już w sprawie jego odwołania może jedynie wystąpić z wnioskiem do sądu. I mimo że prokuratura, zawiadomiona już w listopadzie 2009 roku o rzekomych nieprawidłowościach w działalności fundacji, odmówiła wszczęcia śledztwa „wobec braku znamion czynu zabronionego”.

Nowym prezesem został prof. Jerzy Woy-Woyciechowski, dotąd zupełnie niezwiązany z Fundacją im. Jakuba hr. Potockiego. Do pracy wróciła zwolniona wcześniej główna księgowa, o której los tak troszczył się resort zdrowia. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem.

Pozostaje oczywiście pytanie, po co szanowani profesorowie zdecydowali się na „pucz”. Chcieliśmy zapytać wszystkie zaangażowane w odwołanie prezesa Meissnera osoby i instytucje, czy wykryte przez nich rzekome nieprawidłowości nie były przypadkiem tylko pretekstem. I czy naprawdę nie chodziło o przejęcie kontroli nad bezcennym skarbem hrabiego Potockiego. 
Tym bardziej że przejęcie pamiątek będzie możliwe także w sensie dosłownym,

 bo nic o nich nie wspomina testament fundatora. Oznacza to, że z punktu widzenia formalnego nie mają właściciela.
Można więc je sprzedać, a uzyskanych pieniędzy nie trzeba przeznaczać na statutowe cele fundacji.

Prof. Kazimierz Roszkowski nie chciał jednak z nami rozmawiać. Uważa, że prasa nie powinna interesować się działalnością prywatnej fundacji. Na próby kontaktu nie zareagował też prof. Edward Towpik. Nie chciał z nami rozmawiać nowy prezes Jerzy Woy-Woyciechowski, twierdząc, że jeszcze nie wdrożył się w problemy placówki. Odmówiła rozmowy także główna księgowa Agnieszka Peszek.
Na nasze pytania odpowiedział jedynie rzecznik resortu zdrowia Piotr Olechno. Odpowiedź nie zawierała jednak uzasadnienia aż tak dużego zaangażowania ministerstwa w sprawy prywatnej fundacji, i to po jednej stronie sporu. Rzecznik tłumaczył bowiem, że prezesa należało odwołać, bo nie zwoływał posiedzenia rady i prowadził niewłaściwą politykę finansową. Za przejaw niewłaściwej polityki finansowej resort uznał np. zdeponowanie 70 tys. zł z kasy fundacji w skrytce bankowej i zbyt duże wydatki na sprzęty biurowe.
Rzecznik nie potrafił nam wytłumaczyć, czemu minister zdrowia Ewa Kopacz w trybie nagłym wymieniła władze fundacji, i to z podejrzeniem naruszenia prawa. Może zatem pani minister zamieniła się w poszukiwaczkę skarbów?
Tekst z Newsweek. 
 ..................................................
Fajnie, nie ? mamy już rok 2014 a tekst jest z przed lat czterech.  
Cóż się wydarzyło w temacie jajek Faberge do dzisiaj ??
Legalizacja pewnych rzeczy to ciekawy i interesujący temat.
Mnie ciekawi skąd się wzięły te przedmioty we francuskiej skrzynce akurat Oddziału banku PKO S.A. 
 Zadziwiającą rzeczą jest że nie ujął ich w testamencie ( prawda? ,kiedyś testamenty to była święta rzecz).
Czyli był sobie hrabia P., i zdeponował coś w bankowej skrytce (nie zdeponował zaś w niej testamentu lub uzupełnienia do testamentu), nie zapisał tego swojej ulubionej kobiecie, nie zapisał swojej fundacji, nie zapisał spadkobiercom gdyż takowi istnieją do dnia dzisiejszego.
 Hrabia P. po prostu wypiął się na ten majątek :), On po prostu wiedział że to wpadnie w łapki "poszukiwaczy skarbów", z których już nie wyjdzie :). 
Poszukiwacze z CA na pagonach.


Warto sobie prześledzić tak zwany proces "legalizacji" to może coś się w sprawie rozjaśni.
I na koniec tej bajki zalegalizowano coś co należało do fundacji i fundacja się o to upominała. Teraz już upominać się nikt o nic nie będzie, nawet WY.
Jeśli to oczywiście wszystko jest prawdą. Bo przecież żyjemy w XXI wieku w Europejskim Państwie Prawa, gdzie takie rzeczy są niemożliwe.
Zaraz zaraz czy my mówimy o "szczelinie jeleniogórskiej" i pięciu jajkach czy o schowku bankowym w Paryżu  i jednym jajku ???, zgłupieć już można. Jak się okazuje te jajka zaczynają się ostatnio walać po pchlich targach :-), chyba wypadają masowo z jakiś szczelin czaso-przestrzennych znajdujących się w górach.
http://www.rp.pl/artykul/1096269.html 

A kariera od ministra zdrowia do premiery świadczy o tym, iż jest to bardzo wybitna obdarzona wieloma talentami ta premiera.
W tym akurat przypadku szło o coś większego :
https://www.youtube.com/watch?v=gK_xpL2k64s

https://www.youtube.com/watch?v=hzat1i48N18

10 komentarzy:

  1. Jedno z jajek było w posiadaniu cygańskiego wójta w Nowej Soli - Waldemara Huczki, który zajmował się skupem i sprzedażą antyków (również tych ze "szczeliny") . Za jajko obcięto mu w latach 90tych głowę oraz zasztyletowano pozostałych członków rodziny. Jajko wywieziono do Nowego Jorku o ile pamiętam, sprawcy dostali od 5 do 25 lat, podczas procesu ginęły dowody. Głośna sprawa to była.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantom trzeba nadać jakieś legalne pochodzenie, Potocki nadawał się do tego w sam raz. Nie dosyć, że bogaty to na dodatek hrabia z sejfem istniejącym do naszych czasów.

    OdpowiedzUsuń
  3. A co tam co tam jakieś ze 100 milionów dolarów, taka błahostka. Nawet nie warto o niej wspominać. To tylko jakieś "głupie jajko" i na dodatek dosyć nie świeże, jakaś denna sowa i trochę złomu, nie warto nawet w prasie było o tym wspominać.

    Może się nikt nie dowie, a może zapomni. Prezes zejdzie może niespodziewanie w piątek na zawał, księgowa się przypadkowo utopi w inny piątek w wannie i po sprawie.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co tu się dziwić. Są kury to i jajka muszą być. A że niektóre znoszą złote to i cyganie się na nie łaszą... Kiedyś to były czasy, można było zorganizować operację Żelazo, potem założyć FOZZ a na koniec zrobić prywatyzację państwowych przedsiębiorstw. A dzisiaj trzeba się nagłówkować jak tu zalegalizować jajko od koguta...

    OdpowiedzUsuń
  5. Panowie zamieszani w "Operacja Żelazo"z mojego miasta są :)
    Dla ciekawych i co nie widzieli: http://www.youtube.com/watch?v=_WqzSeLoPOo
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Koledzy piszą o akcjach i aferach ujawnionych. Sądzę, że to wierzchołek góry lodowej. Ile podobnych akcji nie wyszło na światło dzienne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zliczymy Karol, nie zliczymy...
      Czytałem kiedyś fajną książkę (tytułu nie pamiętam), o nielegalnych aukcjach dzieł sztuki w Kalifornii. Jakoś w latach 60. Gros rzeczy tam "spuszczonych" pochodziła z łupów wojennych żołnierzy amerykańskich służących w Europie zachodniej. Ponoć zajmował się tym dobrze zorganizowany gang, którego później częściowo rozbito. Wśród klientów było min. dużo Japończyków i...Niemców.

      Usuń
    2. Jest wojna to i są łupy. Tak było, jest i będzie. Po to są wojny by łupić. Ropę, naukowców, złoto, terytoria, kobiety, surowce mineralne czy dzieła sztuki. Jedni łupią "legalnie", a inni na własny rachunek. Potem po wojnie łupią łupy między sobą. Legalnie lub nielegalnie. Podstawa to nie dać się złupić Medard.

      Usuń